Mitsumaniaki Dzieciom

Szukaj na tym blogu

czwartek, 7 czerwca 2012

Słowacko - polskie wakacje cz.2

Witam serdecznie,

Dzisiaj opiszę, kolejną - polską - część zeszło-wakacyjnych wojaży moim Miśkiem.
Ze Słowacji wróciliśmy po południu 15.07(patrz poprzedni post) , a już następnego dnia z samego rana jechaliśmy do Zakopanego.
W ostatnim poście nie dopisałem, że przez powrotną drogę niepokoiły mnie dziwne dźwięki dobiegające z tyłu podczas pokonywania nierówności - na moje ucho z lewej strony. Dziwne to było, bo przed wyjazdem wymienione zostały wszystkie amortyzatory. Koniec końców obstawiłem na 90%, że jest to śruba chlapacza, która ociera o koło. A o to dlaczego:

  1. Tylny zderzak jest lekko pęknięty z lewej strony, przez co jest trochę obniżony,
  2. Felgi (15") i Opony (185/65) są niestandardowe - czytaj większe,
  3. Auto było dosyć załadowane (sprężyny nie są już najnowsze), więc tył "siedział", co dodatkowo zmniejszało odległość koła od śruby (w pierwszym poście pisałem, co to za śruba)
  4. Podczas przejeżdżania po nierównościach zarówno koło jak i (pęknięty) zderzak poruszały się (skakały), a ponieważ odległość dzieląca je jest niewielka, to ocierają o siebie.
Wracając do głównego tematu, wyjechaliśmy z domu dziewczyny o 8 rano razem z jedną koleżanką (przy okazji odwożąc jej chłopaka do Kluczborka), tak aby nie spiesząc się, dojechać wczesnym popołudniem i mieć jeszcze czas na jakąś wędrówkę po górach :). Wybrałem najszybszą trasę, tzn. 11 do Bytomia, potem kawałek 97 do Katowic, a stamtąd A4 do Krakowa.
Zaraz za drugimi bramkami odbiłem w prawo na obwodnicę Krakowa (Kraków - Południe), a z kolei niedługo potem w 7 (kierunek Chyżne, Zakopane). Mniej więcej na wysokości Rabki - Zdrój jest rozwidlenie dróg: 7 do Chyżnego, i 47 do Zakopanego (mapa link).




Jeśli chodzi o sieć telefoniczną to oczywiście najlepiej łapie Plus (wszystkie schroniska mają połączenia internetowe z Plusa). Orange jeszcze w Polsce łapie słowacki odpowiednik, a co do T-Mobile nie mam danych :).


Dzień pierwszy
Kolejność i kolory szlaków: zielony 1h20', żółty 45' (wąwóz i jaskinia), zielony 1h05'


Po dojechaniu do pensjonatu (ul. Bachledy), rozpakowaliśmy się, napoiliśmy, najedliśmy i...w drogę :). Wybraliśmy coś łatwego na pierwszy dzień -> Wąwóz Kraków (Smocza Jama).
Znajduje się on z boku Doliny Kościeliskiej, tak więc na początkowy parking dojechaliśmy autem, a stamtąd około 1h10' szliśmy Doliną. Przez sam wąwóz idzie się wąską ścieżką pomiędzy wielkimi skałami, wypełnioną mniejszymi lub większymi kamieniami.
Po pewnym czasie doszliśmy do metalowej drabinki - w zasadzie są dwie drabinki, a potem wąska i stroma ścieżka z łańcuchami - także wejście dostarcza nie lada rozrywki :). Doszliśmy w końcu do Jamy zwanej Smoczą i tutaj zaczęła się prawdziwa zabawa. W samej jaskini jest ciemno jak w .... (wejście i wyjście są tak ułożone, że praktycznie nie wpada tam żadne światło), a poza tym mokro i cholernie ślisko.  Aby wyjść z jaskini (można wrócić i obejść ją na około, ale co to byłaby za zabawa ;) ) trzeba wspiąć się po bardzo stromej, śliskiej - mieszanka ziemi, wody, piasku i kamieni, a dodatkowym utrudnieniem jest gładka powierzchnia - skale.
Najpierw oświetliłem sobie drogę telefonem (stary miał jeszcze flesza) drogę, aby znaleźć jakieś zagłębienia w skale, służące za podparcie dla stóp. Wyglądało to, co najmniej komicznie - w jednej ręce łańcuch (który notabene też jest śliski i brudny, bo leży luzem na skale - trzeba go napiąć), w drugiej telefon i szukanie prawie po omacku stopą miejsca do podparcia.

Jako, że wyszedłem pierwszy "na powierzchnię", to mówiłem dziewczynom z tyłu, gdzie mają stawiać nogi (oświetlając w miarę możliwości telefonem) i tak wspólnymi siłami wypełzliśmy umorusani z cudownej Smoczej Jaskini.
Potem zeszliśmy do Kościeliskiej i udaliśmy się z powrotem na parking - bardzo fajne wrażenia.
P.S. Jest taka jedna jaskinia, w której strop jest tak nisko, że trzeba chodzić na czworaka, ponadto brodząc w wodzie - MUSZĘ TAM KONIECZNIE ISĆ!!! :)


Dzień drugi
Kolejność i kolory szlaków: zielony 2h00', papieski 50', czerwony 1h35', czerwony 1h40', zielony 1h40'


Tym razem wybraliśmy do zdobycia Trzydniowiański Wierch (1758). Idzie się do niego z Doliny Chochołowskiej - niedługo przed schroniskiem, po około 2 godzinach marszu, znajdują się stare góralskie budynki gospodarcze i tam też jest odbicie szlaku czerwonego oraz papieskiego (Polana Chochołowska).
Upał był wtedy niemiłosierny, toteż zrobiliśmy sobie krótką przerwę i... nie zapomnę min dziewczyn, gdy nagle z budynku za nami wychodzi młoda krowa - bezcenne :).
Po tej zabawnej przygodzie ruszyliśmy dalej, najpierw do końca szlaku papieskiego (Dolina Jarząbcza) (ok. 50') a potem przez 1h30' do góry, początkowo w miarę łatwo :). Pamiętam, że ostatnie 30 minut dało nieźle popalić (niczym ostatni fragment wejścia na Wołowiec - Ci, którzy byli wiedzą o co chodzi), bo wejście było bardzo ciężkie i musiałem chodzić skosami (tzn. z lewa na prawo), żeby było łatwiej (oczywiście ani skrawka cienia) - na szczęście widoki rekompensowały trud :).

Po dojściu na szczyt równie dobrze mógłbym nie mieć nóg... Zrobiliśmy sobie ok. 20 minut przerwy, a potem ok. 1h:30' w dół. Ścieżka była najpierw prosta, w sensie prowadziła w dół, ale bez większych uskoków. Po dojściu do lasu zaczynają się schody - dosłownie - kamienie zabezpieczone kawałkami drewna. Mogłoby się wydawać, że każde zejście jest lepsze niż wspinanie się, ale nie po takim czymś :).
Po dojściu do Chochołowskiej, udaliśmy się z powrotem do auta, które zostawiliśmy na parkingu zaraz przed wejściem (za cały dzień 20,- :\ ).

Dzień trzeci
Kolejność i kolory szlaków: zielony '45, żółty '30, zielony '20, powrót tą samą drogą


W tym dniu wybór padł na Nosal. Wspinaczkę zaczęliśmy od Jaszczurówki i po 45 minutach doszliśmy do Polany Olczyskiej, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek (najzwyklejsze kanapki, ale po takim wysiłku smakują niemal jak Polędwica Wellington :) ).
Dalsza droga to około 30 minut przez las i towarzyszące temu odgłosy pił łańcuchowych :) (była akurat ścinka drzew). Dosyć spore wrażenie robi toczący się w dół, kilkunastu metrowy pień :).
Ostatnie dwadzieścia minut to wspinaczka po schodach, a w ostatnim etapie po dosyć stromej skale.
Sam szczyt jest mały (a ludzi na nim "od groma"), skalisty i ostry, ale widok piękny :).
Droga powrotna niestety zachmurzona, a pod koniec lunął deszcz...ale sama wycieczka udana :).

Dzień czwarty


Ten dzień zaplanowaliśmy jako spokojny. Wybraliśmy sobie Muzeum Pod Kuźniczym Młotem (http://www.muzeum.podhale.pl/index.php?k=adres). Adres na mapie znaleziony, parking niedaleko też (zbyt leniwi byliśmy, żeby tłuc się busem ;) ). Wszytko pięknie i super, aż do momentu dotarcia pod wskazany adres...okazało się, że muzeum jest nieczynne z powodu przeprowadzki...hahaha.


Dzień piąty
Kolejność i kolory szlaków: czerwony (od Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów); zielony 1h25'; czarny 45'


Kolejne dwie noce mieliśmy zarezerwowane w Schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
Mitsu miał zostać na strzeżonym parkingu przy wejściu na szlak. Kolejka na parking miała ze dwa kilometry - początek szlaku jest wspólny z drogą prowadzącą na Morskie Oko, więc wiadomo, że jest to pierwszy punkt (przed Kasprowym) górskich wycieczek dla 70% turystów w zakopanem...przepraszam, na pierwszym są Krupówki...
W każdym razie, parkujący na strzeżonym jest uprzywilejowany :) (oczywiście po rozmowie z panem kierującym ruchem) i spokojnie wyprzedziłem cały sznurek parkując miśka w wydzielonej strefie. Ta przyjemność kosztowała nas kilkadziesiąt złotych (60 albo 80, nie pamiętam teraz dokładnie), ale Space był przynajmniej chroniony elektrycznym pastuchem.
Od początku dnia pogoda nie zachęcała do wycieczek - pochmurno, chłodno...ale najgorsze było to, że po kilkuset metrach wędrówki zastała nas ostra burza i ogromna ulewa - wszyscy chowali się na  boki drogi, gdzie jakiekolwiek schronienie dawały gęste drzewa.
Po przejściu burzy, mimo padającego deszczu postanowiliśmy iść dalej - na szczęście po około kilometrze niebo się przejaśniło :).

Krótko wyjaśnię, że szlak do Morskiego Oka ma postać asfaltowej drogi (umożliwia to wjazd dorożkom, bywa, że czasami przeciążonych). Przy Wodogrzmotach Mickiewicza jest dbicie w kierunku 5 Stawów. Od tego momentu idziemy (wspinamy się) typowo leśnym, górskim szlakiem - wąsko, kamieniście, ślisko :).
Do schroniska dotarliśmy w słoneczną pogodę :) (parę godzin później była taka mgła, że na metr nic nie było widać).
Pokój mieliśmy zarezerwowany 10-cio osobowy (2 czy 3 jest ciężko dostać) - z wysypianiem trochę ciężko, ale dało radę :). 
Po przybyciu, zameldowaliśmy się, rozpakowaliśmy i poszliśmy coś zjeść do stołówki (ceny trochę wysokie), a potem spać :)



Dzień szósty
Kolejność i kolory szlaków: niebieski 10'; żółty 2h00'; Powrót: żółty 1h30'; niebieski '10

W ten dzień obudziliśmy się z dziewczyną około 6 rano i od razu postanowiliśmy wyruszyć na szlak (koleżanka smacznie spała). Po pierwsze dlatego, że po południu mógł spaść deszcz, a po drugie dlatego, że o tej porze jest bardzo mało ludzi na szlaku :).
Po szybkim śniadaniu i przygotowaniu wyruszyliśmy na Przełęcz Krzyżne.
Początek jak i dalsza część szlaku jest w miarę łatwa - częste wzniesienia i spadki pośród kosodrzewiny.
Problem zaczyna się około 40 minut przed przełęczą...Jak stałem i patrzyłem w górę, to się tylko przeżegnałem...Generalnie lita skała, słabo widoczne oznaczenie szlaku i ostra wspinaczka - czasami trafią się jakieś kamienne schody.

Gdy dosyć zmęczeni dotarliśmy do szczytu, pogoda niestety nie dopisała - w kierunku Doliny Pańszczycy widoczności, a w kierunku Pięciu Stawów, co chwila ustępowała i wracała mgła (efekt jest fascynujący, ale jak ogląda się go z daleka, a nie wędruje na szlaku ;) ).
Podczas odpoczynku postanowiliśmy zadzwonić do koleżanki pozostawionej w schronisku - jakże była zdziwiona, że nas nie ma ;).
Powrót był w miarę łatwy, pomijając pierwsze 30 minut...ostatnie 15 minut przed dojściem do schroniska szliśmy we mgle...



Dzień siódmy
Kolejność i kolory szlaków: niebieski 10'; zielony 1h40'; czerwony do parkingu


Wstaliśmy koło 7 lub 8, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej dojść do auta i wyjechać w drogę powrotną do domu. Niestety pogoda była bardzo zła - wiało, padało, a na domiar złego nie miałem żadnych normalnych spodni, czy bluzy (oprócz kurtki przeciwdeszczowej). 
Mniej więcej w połowie drogi deszcz ustał i reszta trasy minęła w suchej, aczkolwiek parnej atmosferze ;).
Po dojściu do auta zapakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Obiad zjedliśmy w restauracji Krakowiacy i Górale przy zakopiance. Czemu tam? Ano dlatego, że jedzenie tam jest na wagę (serio :) ) - frytki, ziemniaki, mięso...słowem czego dusza zapragnie, no i smaczne :).
Potem już tylko droga powrotna do Baranowa..."tylko".... mandat w Oleśnie, ale na szczęście tylko 50 zł :).


Jedzenie
W schronisku jedzeniem naszym były kanapki albo ciepły posiłek na stołówce (ceny spore, nawet dla mieszkańców nie ma zniżek, a szkoda...).
W Zakopanem, niedaleko naszego miejsca zamieszkania były dwie gospody (ten sam właściciel: Karczma "Góralsko Izba" ) - jedna jest na początku ul. Bachledy (zaraz przy zjeździe z Kasprowicza), a druga na Bachledy 4.
Jedzenie jest pyszne i ceny są naprawdę przyzwoite  - także polecam :)