Dzisiaj opiszę, kolejną - polską - część zeszło-wakacyjnych wojaży moim Miśkiem.
Ze Słowacji wróciliśmy po południu 15.07(patrz poprzedni post) , a już następnego dnia z samego rana jechaliśmy do Zakopanego.
W ostatnim poście nie dopisałem, że przez powrotną drogę niepokoiły mnie dziwne dźwięki dobiegające z tyłu podczas pokonywania nierówności - na moje ucho z lewej strony. Dziwne to było, bo przed wyjazdem wymienione zostały wszystkie amortyzatory. Koniec końców obstawiłem na 90%, że jest to śruba chlapacza, która ociera o koło. A o to dlaczego:
- Tylny zderzak jest lekko pęknięty z lewej strony, przez co jest trochę obniżony,
- Felgi (15") i Opony (185/65) są niestandardowe - czytaj większe,
- Auto było dosyć załadowane (sprężyny nie są już najnowsze), więc tył "siedział", co dodatkowo zmniejszało odległość koła od śruby (w pierwszym poście pisałem, co to za śruba)
- Podczas przejeżdżania po nierównościach zarówno koło jak i (pęknięty) zderzak poruszały się (skakały), a ponieważ odległość dzieląca je jest niewielka, to ocierają o siebie.

Zaraz za drugimi bramkami odbiłem w prawo na obwodnicę Krakowa (Kraków - Południe), a z kolei niedługo potem w 7 (kierunek Chyżne, Zakopane). Mniej więcej na wysokości Rabki - Zdrój jest rozwidlenie dróg: 7 do Chyżnego, i 47 do Zakopanego (mapa link).
Jeśli chodzi o sieć telefoniczną to oczywiście najlepiej łapie Plus (wszystkie schroniska mają połączenia internetowe z Plusa). Orange jeszcze w Polsce łapie słowacki odpowiednik, a co do T-Mobile nie mam danych :).
Dzień pierwszy
Kolejność i kolory szlaków: zielony 1h20', żółty 45' (wąwóz i jaskinia), zielony 1h05'
Po dojechaniu do pensjonatu (ul. Bachledy), rozpakowaliśmy się, napoiliśmy, najedliśmy i...w drogę :). Wybraliśmy coś łatwego na pierwszy dzień -> Wąwóz Kraków (Smocza Jama).
Znajduje się on z boku Doliny Kościeliskiej, tak więc na początkowy parking dojechaliśmy autem, a stamtąd około 1h10' szliśmy Doliną. Przez sam wąwóz idzie się wąską ścieżką pomiędzy wielkimi skałami, wypełnioną mniejszymi lub większymi kamieniami.
Najpierw oświetliłem sobie drogę telefonem (stary miał jeszcze flesza) drogę, aby znaleźć jakieś zagłębienia w skale, służące za podparcie dla stóp. Wyglądało to, co najmniej komicznie - w jednej ręce łańcuch (który notabene też jest śliski i brudny, bo leży luzem na skale - trzeba go napiąć), w drugiej telefon i szukanie prawie po omacku stopą miejsca do podparcia.
Potem zeszliśmy do Kościeliskiej i udaliśmy się z powrotem na parking - bardzo fajne wrażenia.
P.S. Jest taka jedna jaskinia, w której strop jest tak nisko, że trzeba chodzić na czworaka, ponadto brodząc w wodzie - MUSZĘ TAM KONIECZNIE ISĆ!!! :)
Dzień drugi
Kolejność i kolory szlaków: zielony 2h00', papieski 50', czerwony 1h35', czerwony 1h40', zielony 1h40'
.jpg)
Upał był wtedy niemiłosierny, toteż zrobiliśmy sobie krótką przerwę i... nie zapomnę min dziewczyn, gdy nagle z budynku za nami wychodzi młoda krowa - bezcenne :).
Po tej zabawnej przygodzie ruszyliśmy dalej, najpierw do końca szlaku papieskiego (Dolina Jarząbcza) (ok. 50') a potem przez 1h30' do góry, początkowo w miarę łatwo :). Pamiętam, że ostatnie 30 minut dało nieźle popalić (niczym ostatni fragment wejścia na Wołowiec - Ci, którzy byli wiedzą o co chodzi), bo wejście było bardzo ciężkie i musiałem chodzić skosami (tzn. z lewa na prawo), żeby było łatwiej (oczywiście ani skrawka cienia) - na szczęście widoki rekompensowały trud :).
Po dojściu na szczyt równie dobrze mógłbym nie mieć nóg... Zrobiliśmy sobie ok. 20 minut przerwy, a potem ok. 1h:30' w dół. Ścieżka była najpierw prosta, w sensie prowadziła w dół, ale bez większych uskoków. Po dojściu do lasu zaczynają się schody - dosłownie - kamienie zabezpieczone kawałkami drewna. Mogłoby się wydawać, że każde zejście jest lepsze niż wspinanie się, ale nie po takim czymś :).
Po dojściu do Chochołowskiej, udaliśmy się z powrotem do auta, które zostawiliśmy na parkingu zaraz przed wejściem (za cały dzień 20,- :\ ).
Dzień trzeci
Kolejność i kolory szlaków: zielony '45, żółty '30, zielony '20, powrót tą samą drogą
Ostatnie dwadzieścia minut to wspinaczka po schodach, a w ostatnim etapie po dosyć stromej skale.
Sam szczyt jest mały (a ludzi na nim "od groma"), skalisty i ostry, ale widok piękny :).
Droga powrotna niestety zachmurzona, a pod koniec lunął deszcz...ale sama wycieczka udana :).
Dzień czwarty
Ten dzień zaplanowaliśmy jako spokojny. Wybraliśmy sobie Muzeum Pod Kuźniczym Młotem (http://www.muzeum.podhale.pl/index.php?k=adres). Adres na mapie znaleziony, parking niedaleko też (zbyt leniwi byliśmy, żeby tłuc się busem ;) ). Wszytko pięknie i super, aż do momentu dotarcia pod wskazany adres...okazało się, że muzeum jest nieczynne z powodu przeprowadzki...hahaha.
Dzień piąty
Kolejność i kolory szlaków: czerwony (od Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów); zielony 1h25'; czarny 45'
Kolejne dwie noce mieliśmy zarezerwowane w Schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
Mitsu miał zostać na strzeżonym parkingu przy wejściu na szlak. Kolejka na parking miała ze dwa kilometry - początek szlaku jest wspólny z drogą prowadzącą na Morskie Oko, więc wiadomo, że jest to pierwszy punkt (przed Kasprowym) górskich wycieczek dla 70% turystów w zakopanem...przepraszam, na pierwszym są Krupówki...
W każdym razie, parkujący na strzeżonym jest uprzywilejowany :) (oczywiście po rozmowie z panem kierującym ruchem) i spokojnie wyprzedziłem cały sznurek parkując miśka w wydzielonej strefie. Ta przyjemność kosztowała nas kilkadziesiąt złotych (60 albo 80, nie pamiętam teraz dokładnie), ale Space był przynajmniej chroniony elektrycznym pastuchem.
Od początku dnia pogoda nie zachęcała do wycieczek - pochmurno, chłodno...ale najgorsze było to, że po kilkuset metrach wędrówki zastała nas ostra burza i ogromna ulewa - wszyscy chowali się na boki drogi, gdzie jakiekolwiek schronienie dawały gęste drzewa.
Po przejściu burzy, mimo padającego deszczu postanowiliśmy iść dalej - na szczęście po około kilometrze niebo się przejaśniło :).
Do schroniska dotarliśmy w słoneczną pogodę :) (parę godzin później była taka mgła, że na metr nic nie było widać).
Pokój mieliśmy zarezerwowany 10-cio osobowy (2 czy 3 jest ciężko dostać) - z wysypianiem trochę ciężko, ale dało radę :).
Po przybyciu, zameldowaliśmy się, rozpakowaliśmy i poszliśmy coś zjeść do stołówki (ceny trochę wysokie), a potem spać :)
Dzień szósty
Kolejność i kolory szlaków: niebieski 10'; żółty 2h00'; Powrót: żółty 1h30'; niebieski '10
Początek jak i dalsza część szlaku jest w miarę łatwa - częste wzniesienia i spadki pośród kosodrzewiny.
Problem zaczyna się około 40 minut przed przełęczą...Jak stałem i patrzyłem w górę, to się tylko przeżegnałem...Generalnie lita skała, słabo widoczne oznaczenie szlaku i ostra wspinaczka - czasami trafią się jakieś kamienne schody.
Podczas odpoczynku postanowiliśmy zadzwonić do koleżanki pozostawionej w schronisku - jakże była zdziwiona, że nas nie ma ;).
Powrót był w miarę łatwy, pomijając pierwsze 30 minut...ostatnie 15 minut przed dojściem do schroniska szliśmy we mgle...
Dzień siódmy
Kolejność i kolory szlaków: niebieski 10'; zielony 1h40'; czerwony do parkingu
.jpg)
Mniej więcej w połowie drogi deszcz ustał i reszta trasy minęła w suchej, aczkolwiek parnej atmosferze ;).
Po dojściu do auta zapakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Obiad zjedliśmy w restauracji Krakowiacy i Górale przy zakopiance. Czemu tam? Ano dlatego, że jedzenie tam jest na wagę (serio :) ) - frytki, ziemniaki, mięso...słowem czego dusza zapragnie, no i smaczne :).
Potem już tylko droga powrotna do Baranowa..."tylko".... mandat w Oleśnie, ale na szczęście tylko 50 zł :).
Jedzenie
W schronisku jedzeniem naszym były kanapki albo ciepły posiłek na stołówce (ceny spore, nawet dla mieszkańców nie ma zniżek, a szkoda...).

Jedzenie jest pyszne i ceny są naprawdę przyzwoite - także polecam :)